Teksty O!
Zew
Gdybym tak przeciwstawić się bał
To bym z miejsca nie ruszył i stał
I oskarżał niebo i ziemię, za to, że ciemno i są kamienie
Nie ma co się oburzać na burzę
Tańczę w burzy, to w mojej naturze
I w deszczu falę wznoszę i na niej płynę i się unoszę
Przeciwności i trudności
Wzmogą ogień mej żarliwości
Słyszę wyraźnie zew
Dla niego łzy, poty i krew
Kto mi odbiera, kto mi dowali
Tylko mój ogień bardziej rozpali
Dosyć mam uległości
Nikt nie odbierze mojej wolności
Więc się nie boję, w miejscu nie stoję
Idę w nieznane, a wiem, że idę po swoje, o!
Jeśli walczę to będę obity
Jeśli walczę to będę i zbity
Upadek nie jest klęską, bo póki wstaję, jestem zwycięzcą
W końcu burza ze słońcem przegrywa
I na niebie kolory odkrywa
A w świetle czarna żmija, co tylko syczy, w kłębek się zwija
Ku lepszemu, ku wolności
Nie mam żadnych wątpliwości
Przeciwności i trudności
Burze, deszcze i ciemności
I przykrości i podłości
Tylko wzmogą ogień mej żarliwości
O!
Maszyna pajeczyna
Maszyna pochłonęła mnie
Utkała sieć, złapałem się
Czego mi trzeba, czego chcę?
Składam się z kolorowych zdjęć
Maszyna pajęczyna
Ona wszystko widzi i uczy się
I jest lepsza i lepsza
W tym, by zatrzymać mnie
I wybiera dla mnie treści
I mnie woła i mnie pieści
Gdy tej maszynie mówię - nie
Przestaję istnieć, nie ma mnie
Aż w końcu przyjdzie taki dzień
Gdy będę istnieć tylko w niej
Maszyna pajęczyna
Ona wszystko widzi i uczy się
I jest lepsza i lepsza
W tym, by zatrzymać mnie
I wybiera dla mnie treści
I mnie woła i mnie pieści
Ona może na mnie obrazić się
Jak nie będę jej słuchać
Schowa w czeluściach mnie
Oj ty, oj ty, ancymonko
Toż to zło, a lubię to
Maszyna
Coś mi ucieknie
Coś mnie ominie
Zaraz tam wracam
Jestem w maszynie
Ona może na mnie obrazić się
Jak nie będę jej słuchać
Schowa w czeluściach mnie
Oj ty, oj ty, ancymonko
Toż to zło, a lubię to
Ona wszystko widzi i uczy się
I jest lepsza i lepsza
W tym, by zatrzymać mnie
I wybiera dla mnie treści
I mnie woła i mnie pieści
Faux pas
Pamiętam wszystko, choć potrafię też wybaczyć
Lecz, kto karmę mi złą daje
Ja się z nim nie zadaję
Nie mam po drodze z tymi, co na oczywistość
Obrażają się, lecz ich mniemanie to nie rzeczywistość
Faux Pas
Aha aha a aha
Ha ha ha ha ha ha ha
Nie, nie, nic nie mówię, bo to będzie faux pas
Nie, nic nie mówię, bo to będzie wtopa
Nie, nic nie powiem, bo ktoś strzeli focha
Lecz nie wolno mi też milczeć, trudno, będzie faux pas
Nie trzymam z tymi, co traktują gorzej ciebie
I nie mogą pojąć, że tak można
Dystans mieć do siebie
Nie słucham tych, co krytykami będą rano
A gdy wieczór, gdy jest ciemno, widzę, że robią to samo
Nie chcę być dla każdego bo szanuję siebie
W tym całym bagnie poszukuję tylko ciebie
Dziękuję za krzywdy, szkody, kłamstwa, zdrady, rany
Dziękuję za takie, a nie inne traktowanie
Wnioski wyciągnięte, kamieni nosić nie będę
Nie ważne, co straciłem
Ważne co, teraz zdobędę
Tak, tak, oto ja, wychodzę z błota
Tak, oto ja, błazen i idiota
Tak, tak, oto ja, wyważam ciężkie wrota
Więcej milczeć już nie będę, trudno, będzie faux pas
Oczko w glowie
Miałem granaty
Miałem miotacze ognia
Miałem lasery i wyrzutnie rakiet
do obrony
A Ty o tak
Wzięłaś i rozbroiłaś
Ten cały mój arsenał
Wyparował i go nie ma, O!
Jeśli potrzebujesz mnie
Jestem przy Tobie
Pod ochronę biorę Cię
Me oczko w głowie
W zamian nie chcę nic
Tak jak chcesz, możesz żyć
Gdy ciężar będzie cię gnieść
To Cię nauczę go nieść
Stała forteca
Dwie wieże i łucznicy
Brama pozamykana
Ciężka i niesforsowana
A Ty o tak
Na mym ramieniu miękko
Główkę swą położyłaś
I tę bramę z hukiem wyważyłaś
I teraz
Jeśli potrzebujesz mnie
Jestem przy Tobie
Pod ochronę biorę Cię
Me oczko w głowie
W zamian nie chcę nic
Tak jak chcesz, możesz żyć
Gdy ciężar będzie cię gnieść
To Cię nauczę go nieść
Pod ochronę biorę Cię
Me oczko w głowie
Jeśli potrzebujesz mnie
Jestem przy Tobie
Pod ochronę biorę Cię
Me oczko w głowie
W zamian nie chcę nic
Tak jak chcesz, możesz żyć
Gdy ciężar będzie cię gnieść
To Cię nauczę go nieść
Roza
Każdy człowiek mądry jest
Jeden przedtem, drugi potem
Co tam, po co chowasz się?
Wracaj tutaj z powrotem
Co ty, gorsza jesteś, jak?
Kocopoły, bezdury
Kto cię potraktował tak?
I porobił te dziury
Róża
Róża może i ładniejsza od główki kapusty, ale słaby z niej kapuśniak
Róża może i zgrabniejsza niż twój tyłek tłusty, ale ciebie wolę, z tobą chcę
Kwiaty sztuczne pachną źle
I nic tego nie zmienia
A ty dziko rośnij i
Powolutku wyjdź z cienia
Kto z tobą nie liczy się
Sam o sobie tu świadczy
Łatwiej poznasz przyjaciela
Los przysługę wyświadczy
Róża
Róża może i młodziutka, jeszcze wygładzona, życiem niestrudzona, lecz
Rodzynka będzie słodsza im jest bardziej pomarszczona, no i doświadczona, także o!
Róża może i normalna i akceptowalna, taka idealna
A ty jesteś przecież nienormalna, gorsza i nachalna, ale piękna, niebanalna
Róża może i ładniejsza od główki kapusty, ale słaby z niej kapuśniak
Róża może i zgrabniejsza niż twój tyłek tłusty, ale ciebie wolę, z tobą chcę
Swiatlo
Za brak szacunku – mówię nie
Za jad zazdrości – mówię nie
Za poniżanie – mówię nie
Za brak wdzięczności – mówię nie
Za brak uwagi – mówię nie
I za zniewagi – mówię nie
To jakaś kpina, że to
zawsze moja wina
Sza sza sza
Staję naprzeciw ciebie, by
zadbać o siebie
Korzystasz z mego światła
ono nie dla ciebie
Chcesz mnie zatrzymać, bo
Beze mnie nie wytrzymasz
Miej tego jasność
Nie można mnie mieć na własność
Nie można mieć
Nie można mnie mieć
Na własność, nie można mnie mieć
Ten, co w życiu mącił mi
Ten, co mówił jak mam żyć
Ta, co miły uśmiech ma
A nie życzy dobrze mi
Ten, co gdy byłem na dnie
Nie szanował wcale mnie
A gdy wzbiłem w górę się
W blasku mym przebywać chce
Sza sza sza
Staję naprzeciw ciebie, by
zadbać o siebie
Korzystasz z mego światła
ono nie dla ciebie
Chcesz mnie zatrzymać, bo
Beze mnie nie wytrzymasz
Miej tego jasność
Nie można mnie mieć na własność
Jeśli będziesz kraść ze mnie światło
Gasnę
Nie pozwolę ci wyssać ze mnie słoneczka
Jasne
Dla ciebie nie mam już nic
Rzepaki
Tęsknie za niebem i za powietrzem
Za normalnością, jak długo jeszcze?
Mógłbym się teraz na świat obrazić
Ale ja przecież chcę po nim łazić
Dobrze jest czasem tak wyhamować
By móc życie przewartościować
Ale opuszczam zamknięte ściany
Za nimi piękne w kwiaty dywany
Wyłaź z paki i chodź ze mną
w złote rzepaki
Nie w te krzaki, bo tam
Siedzą jakieś chłopaki
Wolne ptaki idą razem
w złote rzepaki
Nie w te krzaki i nie w te buraki
Lepiej na łąkach
w deszczu być zlanym
Niż swym latawcem obijać ściany
Ciężkim powietrzem wolę oddychać
Niżby bez światła, więdnąć, usychać
A gdy mnie słońce raczy promieniem
Oto się budzę, wżyciewstąpieniem
Niech rzepakami łąki zaleją
Niech się cudowne rzeczy zadzieją
Wyłaź z paki i chodź ze mną
w złote rzepaki
Nie w te krzaki, bo tam
Siedzą jakieś chłopaki
Wolne ptaki idą razem
w złote rzepaki
Nie w te krzaki i nie w te buraki
Piękne w kwiaty dywany
Nie ma lepszej pogody niż
pogoda ducha
Ćwir ćwir, buła-buła, hałabała, ok
Po raz kolejny uczę się mili
Nic nie jest pewne, bo
w każdej chwili
Stracić to można i w oka mgnieniu
Spuścić zasłony i schować w cieniu
Cieszę się trawą, tym co dookoła
Bo to przelotne jak miodna pszczoła Lecz nie narzekam, a wręcz dziękuję
Wszystko mi teraz lepiej smakuje
Wolne ptaki idą razem
w złote rzepaki
Nie w te krzaki i nie w te buraki
Bierz winiaki i chodź ze mną
w złote rzepaki
Nie w te krzaki, bo tam
siedzą jakieś chłopaki
Wolne ptaki idą razem
w złote rzepaki
Nie w te krzaki i nie w te buraki
Sloneczko
Taki roszczeniowy
Taki uprzedzony
Szuka dziury w całym
A sam chamem jest skończonym
On cię nie szanuje
Ty masz go szanować
On ci tu napluje
A to ty masz się zachować
Ty mu zwróć uwagę
No to obrażony
Sprowadź go na ziemię
To on teraz pokrzywdzony
Ale się zapiera
Aj jak się nadyma
Będzie ci ubliżać
A ty musisz to wytrzymać
Gotuje się we mnie
Jeszcze jedno słowo
Twym językiem chamie
Załatwmy to ugodowo
Nie podoba się to papa nara
A takie słoneczko
To się nie pucuje
Patrzy sobie z dala
I z nikim nie dyskutuje
Teraz narzekają
Ale tu upały
Potem, że za zimno
To nie do mnie wąty pały
Bo słoneczko świeci
Nie słucha kwęczenia
Grzeje tak jak grzało
Nie podoba to do cienia
Człowak się nadyma
Chce być poważany
Ale jak traktuje
Tak też będzie traktowany
Choćbyś miał człowaku
Wielkie zażalenia
Wsadź je sobie gdzieś
Bo to ciebie, trzeba zmieniać
Nie podoba się to papa nara
Miłym być, dać się pogrzebać
A tam, nie ma co się jebać
Słoneczko wolne jest i promienieje
Gdy je szanujesz, ono cie szanuje
Słoneczko wolne jest i promienieje
Gdy nie szanujesz, to wylatujesz, o!
Jeszcze się tu sadzi
Bardzo chce koniecznie
Swoje mieć na wierzchu
No to powiem może grzecznie
Nie podoba się to wypierdalać
Budzik
Budzik to mnie nie dobudzi
Nie walcie mi w ścianę, przyjdzie pora to wstanę
Pewien człowak znalazł jajo
Takie jajo on nie znajo
Wziął je wsadził w gniazdo kurze
Tu zagroda, tu podwórze
Lecz to orzeł był nie kura
Choć dla kurcząt - toż to bzdura
Wylągł się i tu opierzył, więc
Sam orzeł w to uwierzył
Jesteś kurą, dziwną kurą
I masz takie śmieszne pióro
Tam po niebie lecą ptaki
A dla ciebie tu robaki
Boś ty kura, dziwna kura
Nie dla ciebie biała chmura
Orle nie mów, że w to wierzysz
Obudź się by swoje przeżyć
Wstawaj, życie mija
Wstawaj, jeszcze chwila
Wstawaj, bo ci muszki
Wlecą do poduszki
Wstawaj, ile można?
Wstawaj, jeszcze troszkę
Wstawaj, przebudź się i
Wstań
Wstałem, ale ja zaspałem, bo
Ja nie wiedziałem, ile już przespałem
Duszą, ciałem
Jasne jest, że już nie zasnę, bo się obudziłem
Widzę swoją siłę, teraz żyję
I trzepocze skrzydełkami
Ale fruwać nie potrafi
Bo to w główce taka dziura
Całe życie myślał – kura
Poszły kury zobaczyły
Przecież ty to nie masz siły
Nie poleci, z dachu zleci
Prędzej księżyc w dzień zaświeci
Jesteś kurą, dziwną kurą
I masz takie śmieszne pióro
Tam po niebie lecą ptaki
A dla ciebie tu robaki
Boś ty kura, dziwna kura
Nie dla ciebie biała chmura
Orle nie mów, że w to wierzysz
Obudź się by swoje przeżyć
Wstawaj, życie mija
Wstawaj, jeszcze chwila
Wstawaj, bo ci muszki
Wlecą do poduszki
Wstawaj, ile można?
Wstawaj, jeszcze troszkę
Wstawaj, przebudź się i
Wstań
Wstałem, ale ja zaspałem, bo
Ja nie wiedziałem, ile już przespałem
Duszą, ciałem
Jasne jest, że już nie zasnę, bo się obudziłem
Widzę swoją siłę, teraz żyję
Budzik to mnie nie dobudzi
Nie walcie mi w ścianę, przyjdzie pora to wstanę
Wstałem, ale ja zaspałem, bo
Ja nie wiedziałem, ile już przespałem
Duszą, ciałem
Jasne jest, że już nie zasnę, bo się obudziłem
Widzę swoją siłę, teraz żyję
Mantra
Patrzysz mi w oczy, mówisz mi
Chciałabyś wyjść, a nigdzie nie ma drzwi, że
Wszystko miało być inaczej
A życie cię rozczarowało raczej
Niewiele z tego cieszy cię
Lecz tolerujesz, że tak jest
I każdy jeden twój poranek
Nie wzbudza entuzjazmu, przejebane
Ma mantra, mantra, mantra, ma
Głaskać kota, słuchać ptaków
Rzucić kością hen dla psiaków
I cytryny wąchać liście
Leżeć w trawie, zajebiście
Tu i teraz
Rzeczywiście
Być
Zawody i rozczarowania
Znikają, gdy znikną oczekiwania
Warto to poukładać w głowie
Na niedoskonałości pozwól sobie
Kochaj to życie, które masz
Nikt inny, ty mu podołasz
Co przekładane było nie raz
Nie czekaj, nie odkładaj, zrób to teraz
Ma mantra, mantra, mantra, ma
Głaskać kota, słuchać ptaków
Rzucić kością hen dla psiaków
I cytryny wąchać liście
Leżeć w trawie, zajebiście
Tu i teraz
Rzeczywiście
Być
Ma mantra, mantra, mantra, ma
Tolerancja w tłumaczeniu
To niezgoda, lecz w milczeniu
Zamiast życie tolerować
Przyjąć je, zaakceptować
Głaskać kota, słuchać ptaków
Rzucić kością hen dla psiaków
I cytryny wąchać liście
Leżeć w trawie, zajebiście
Tu i teraz
Rzeczywiście
Być
Awatary
My to awatary, przedstawiciele, wirtualnych światów
Maszyna nas miele, podrzuca nam treści, głowa nie pomieści
Brak porozumienia, dochodzi do podzielenia
Ich grupa tak liczna, ideologiczna, a wiedza kosmiczna, kultura tragiczna
Ich grupa tak liczna, ideologiczna, a wiedza kosmiczna, kultura tragiczna
Nie jestem lewakiem,
Nie jestem prawakiem
Nie jestem prostakiem
Ulala ulala ula
Chcesz mnie szufladkować, a to wcale mi nie leży
Na trudne pytanie ci odpowiem – to zależy
Wyświetlają się mylące rzeczywistości
Boty nas stawiają nad przepaścią dwóch skrajności
Prawda jest niefajna, bo za mało skrajna
Żadna rewelacja, co to za sensacja
Algorytm się uczy, na co się rzucisz
Coś poda, coś schowa, on cię wychowa
Ale rozdmuchane, z kontekstu wyciągane
Udramatyzowane, mózgi są prane
To jest przekłamane, a to jest pomijane, ale
Po co wnikać? To się przeklika
Nie jestem lewakiem,
Nie jestem prawakiem
Nie jestem prostakiem
Ulala ulala ula
Chcesz mnie szufladkować, a to wcale mi nie leży
Na trudne pytanie ci odpowiem – to zależy
Wyświetlają się mylące rzeczywistości
Boty nas stawiają nad przepaścią dwóch skrajności
Idę w lewo
Idę w prawo
Idę prosto
Ulala ulala
Co to za nagabywania, szczucia i kazania
Narzucają ci na chama swoje przekonania
Żyjesz w oceanie, co złożony jest z kropelek
Tak ty wszystko wiesz, lecz twój świat to bąbelek
Przecież to jest proste, żyjesz według siebie
Daj żyć innym tak jak chcą, nie tyczy to ciebie
Co to za rozmowa, a gdzie zwykłe uprzejmości?
Boty nas stawiają nad przepaścią dwóch skrajności
Chcesz mnie szufladkować, a to wcale mi nie leży
Na trudne pytanie ci odpowiem – to zależy
Wyświetlają się mylące rzeczywistości
Boty nas stawiają nad przepaścią dwóch skrajności
Wrzucić do wora, skategoryzować
Jedna grupa drugą będzie demonizować
I zamiast rozmowy i chęci porozumienia
Co rusz wychylają łeb okazy spod kamienia
Jeden w lewo
Drugi w prawo
Trzeci w pół
Jeszcze jest góra i dół
Twardziel
Skała się ukruszy, twardziel też się może wzruszyć, kiedy
Wbrew przeszkody kwiatek kwitnie sam bez wody
I gdy leci pszczoła, gdy ktoś skrzydło urwać zdołał, kiedy
Pies kulawy woła do zabawy
Jeśli nie możesz latać, to, co tam, biegnij, żadna to strata
A jeśli biec ty też nie potrafisz, to trudno
Wolnym krokiem ty trafisz
Nawet, gdy zgaszą cię jak pet
Oj tam do przodu
Trafią kulą w łeb
Oj tam do przodu
Wbiją w plecy nóż
Oj tam do przodu
Zmiotą cię jak kurz
Zawsze do przodu
Chodzić, no cóż, nie umiesz, to przecież
Czołgać się możesz w sumie
A jeśli tu też doznasz zawodu
To pełzaj śmiało, a to z powodu
Nawet, gdy zgaszą cię jak pet
Oj tam do przodu
Trafią kulą w łeb
Oj tam do przodu
Wbiją w plecy nóż
Oj tam do przodu
Zmiotą cię jak kurz
Zawsze do przodu
Skała się ukruszy, twardziel też się może wzruszyć, kiedy
Wbrew przeszkody kwiatek kwitnie sam bez wody
I gdy leci pszczoła, gdy ktoś skrzydło urwać zdołał, kiedy
Pies kulawy woła do zabawy